sobota, 26 lipca 2014

Brzuchol mi rośnie

Tym drastycznym tytułem chcę podzielić się z Wami wesołą nowiną. Krzysio będzie miał braciszka. 

JUPI!

Wprawdzie to dopiero 16 tydzień ciąży, ale już wiem, że będziemy mieć drugiego Synka. Ponoć chłop jak dąb z niego i widać, bardzo wyraźnie widać, że rośnie chłopak. 

Po małych dolegliwościach pierwszego semestru (poranna zamuła przeciągająca się do wczesnych godzin popołudniowych połączona z sennością) nie ma ani śladu. Czuję się bardzo dobrze. Chyba aż za dobrze, bo przesadzam z niektórymi aktywnościami. Ponoć nie powinnam podnosić rąk do góry (dobry żart) i podnosić ciężkich przedmiotów. No cóż, Bejbik w brzuszku musi przywyknąć, że Matka Polka ze mnie pełną parą. Wykonuję komplet czynności obowiązkowych przy dziecku nr 1, kilka nadobowiązkowych oraz targam, przenoszę, noszę siaty z zakupami. A jakże.

Co w związku z nową, drugą ciążą? Kilka postanowień na przyszły miesiąc:

- chodzić na basen, przynajmniej raz w tygodniu

Od kilku miesięcy jestem szczęśliwą posiadaczką kilkunastu karnetów na basen. Do tej pory wykorzystałam tylko dwa z nich... It's a shame... Skąd ta opieszałość? Mam opory w pozostawianiu Syna pod opieką Męża. Dlaczego? Tato dzieckiem nie potrafi się zająć? No nie. Jest najlepszym Tatą jakim może być i jakiego Krzyś mógłby sobie wymarzyć. Mam wyrzuty sumienia, że Syn będzie beze mnie. Durne, prawda? Durnowatość do kwadratu! Przecież potrzebuję odrobiny basenowego relaksu. Każda kobieta, który była/jest w ciąży, doskonale wie jak dobrze jest od czasu do czasu wyłączyć ból kręgosłupa i dać jemu odpocząć. A i Panom dobrze zrobi pobycie ze sobą sam na sam. Przecież mają swój męski świat.

- czytać książki, co najmniej jedna cenna lektura w miesiącu

Kiedyś, oj kiedyś to ja byłam pochłaniaczem książkowym. Teraz wykorzystuję podstępny zjadacz czasu, telewizor. Włączony wieczorem nie daje nic oprócz odmóżdżenia i dodatkowego zmęczenia. Zamienię go na lekturkę. Wieczorna uczta dla duszy.

- aktywniej i efektywniej spędzać czas z Synem

Wymówkom typu: jestem zmęczona, muszę posprzątać łazienkę, wypowiadam wojnę. Planować zabawy, zaskakiwać pozytywnie Dzidziorka - oto mój plan. Gdzieś tam po drodze będę wymiękać, ale cel mam. Aktywne spędzanie czasu, to jest to. Przynajmniej dopóki Syn numer 2 i wielkość mojego brzucha na to pozwoli...

- zabieranie Mężolka na randolki 

Nie ukrywam, że jesteśmy dość specyficznymi rodzicami. Nie podrzucamy dziecka Babciom, nie wychodzimy na całonocne imprezy, jeśli gdzieś wyjeżdżamy, to całą rodziną. Tak jest nam dobrze. Przyznam jednak, że dobrze by było móc raz na jakiś czas, spędzić małe sam na sam z Mężem, poza domem. Przecież on nadal jest interesującym, przystojnym Mężczyzną, z którym chcę spędzać czas.

- rozwijać swoją kulinarną pasję i lepszą organizację

Od pewnego czasu gotuję przede wszystkim w weekendy. Dni powszednie to jedzenie Synka w żłobku, Mąż je poza domem a ja wyciągam coś z lodówki, wkładam między kromki chleba i przemycam do żołądka. Nie najlepszy pomysł na menu dla ciężarnej, wiem. Gdybym tylko chciała zaplanować obiad nieco wcześniej, zrobić zakupy. Czasami pozwolę sobie na obiad cateringowy, a co ;).


itd. itp :D











poniedziałek, 14 lipca 2014

Poweekendowy przegląd krzysiowy

Poniedziałkowe uzewnętrznienie

odkąd wróciłam do pracy po półtorarocznej przerwie a mój Mąż ma pracę bardzo wyjazdową, doceniam weekendy ze zdwojoną siłą. Nie lubię obudzić się w sobotni lub niedzielny poranek i nie wiedzieć co będziemy robić. Najmniejszy zarys planu, kilka opcji do wyboru - na wypadek pięknej pogody lub jej braku, sprawia, że mam na co czekać. Tak lubię najbardziej. Aktywnie, efektywnie, konkretnie. Jest poniedziałek a ja już wiem jak będzie wyglądał nasz następny, rodzinny weekend a w głowie rysuję plan następnych atrakcyjnych weekendów. 

Nasz weekend w migawkach

Sobota upłynęła (tak, to najodpowiedniejsze słowo) pod znakiem jeziorowania w Lginiu. Pogoda dopisała. Towarzystwo także. Zaprosiliśmy na wspólny wypad Teściową (moją). Babcia zajmowała się wnukiem a ja miałam okazję popływać z Mężem kajakiem. Godzinny regeneracyjny wypad śladem przemoczonej trzciny. Napęd na jedno wiosło sprawił, że bez problemu dopłynęliśmy na drugi brzeg jeziora. Mąż miał okazję wzmocnić swoje tricepsy oraz mięśnie obwodowe a ja rozkoszowałam się widokiem wody z miejsca w pierwszym rzędzie. Trochę bujało. Trochę słonko opalało. Przyjemność zaliczona. 

Niedzielę spędziliśmy w Parku Krasnala w Nowej Soli. Synek miał okazję podziwiać zwierzaki w mini zoo, korzystać z placów zabaw, posiedzieć na sztucznym słoniu, przywitać się z krasnalem, zjeść gałkę jagodowych lodów. Największą atrakcją było to, co zabrał ze sobą z domu - łopatka i wiaderko. Co tam kucyki, osiołki, mniejsze i większe ptactwo, skoro jest piasek i łopatka. Wielkim zainteresowaniem mojego Syna cieszyły się także kamyczki, te mniejsze i te większe.

A ja, na pamiątkę tego niedzielnego wypadu, kupiłam sobie dwie książki:





Skąd taki wybór? Gretkowską kiedyś czytałam i całkiem, całkiem podobała się. Wprawdzie była to inna książka, ale mam nadzieję, że tym razem mnie nie zawiedzie.

Książka kucharska z podpowiedziami przysmaków dla dzieci - tego nigdy za wiele. Oczywiście, że ogrom przepisów można znaleźć w Internecie, ale pozostaje to ALE - w rywalizacji ze szklanym ekranem, kartka wygrywa.


wtorek, 8 lipca 2014

Piętnastomiesięczny terrorysta

Nasz Kochany terrorysta wkroczył niedawno w szesnasty miesiąc swojego życia. W jego głowie czają się kolejne wspaniałe terrorystyczne metody walki z rodzicami. On - niepokonany i my - nieugięci. 

Krzysio wykazuje terrorystyczne zapędy od czasu, kiedy go na świecie nie było. Pływał w brzuszku, kopniakami obdzielał mnie równo. Nie chciał przywitać się z tym światem, dlatego poród miałam wywoływany. Zaparł się rączkami, nóżkami. Uparciuszek - już za maleńkości. Siłą wyciągnięty z maminego brzucha, tydzień po wyznaczonym terminie.

Po tym fakcie, mógł terroryzować swoich rodziców "face to face". Frajdę miał wielką. I od samego początku nie znał półśrodków. Albo było dobrze - wtedy najczęściej spał, albo wszystko było nie tak i wtedy mógł wytoczyć najcięższą artylerię - płacz. Oj tak, zacięcie do płaczu to on miał. Jedzenie, mleko prosto z cycka, musiało być podane co dwie godziny. Ani minuty spóźnienia, a najlepiej jeszcze przed czasem. Kocyk równo na nim położony. Czasami, pomimo tego, że było zdecydowanie ciepło, było mu za zimno. Kiedy się nudził, okazywał to krzykiem - taki słodziak.

To ostatnie zostało mu do tej pory. Jeszcze muszę chwilę poczekać na słodziutkie: "Mamo nudzę się". Nuda nadchodzi najczęściej wtedy, kiedy jestem zajęta w kuchni. Maminą zajętość mój pierworodny wyczuje w tempie ekspresowym. Przybiega i zaczyna swoją przyblatową gimnastykę. Troszkę się wiesza na szafkach, później chce się bawić koszem na śmieci, pokręcić kurkami od kuchenki. Takie kuchenne wygibasy. Ostatecznie stwierdza, że coś by chciał wrzucić na swój jeden z ośmiu zębów. Owoce, krakersy, ciasteczko - preferencje ma różne. 

Swoje terrorystyczne zapędy ujawnia kiedy wypije kubek soku i ma ochotę na więcej, więcej, więcej a my, niekoniecznie chcemy jemu ten sok dać... Oj, dantejska scena się wtedy rozgrywa. 

Ataki terrorystyczne płaczem odbywają się od czasu do czasu także podczas spaceru. Nasz Krzysio nie po to ma nogi, żeby jeździły wózkiem. One chcą chodzić, tuptać, wchodzić, schodzić i straszyć mrówki. Przez chwilę mogą sobie pojechać, relaks jest wskazany, ale musimy im dać się wybiegać. Szkoda, że mają na to ochotę w najmniej odpowiednim dla nas momencie. To wielkie niezadowolenie trzeba przetrwać.

Ćwiczenie cierpliwości rodziców jest także wtedy, kiedy Junior jest zmęczony a za Chiny Ludowe, nie chce położyć się spać... Ooooooo, tak. 


Podsumowałam najważniejsze ataki. Są także inne, mniej spektakularne, ale tak samo CIEKAWE - tak jak badania bywają CIEKAWE. 

Tego naszego cudownego terrorystę nie zamieniłabym na żadnego innego.