wtorek, 28 października 2014

A rączki muszą być czyste

Od kilku dni bawimy się m.in. farbami plakatowymi oraz ciastoliną. 

Mój Syn lubi mieć czyste rączki. Mała kropka farbki na paluszku sprawia, że akt radosnej twórczości trzeba przerwać. Rączka musi być czysta! Gdybyście widzieli miny jakie robi Krzysio kiedy dotyka ciastoliny. Obrzydzenie połączone z niedowierzaniem. Wyraz zgorszenia na twarzy. Na usta ciśnie się jedno słowo: "Bleee". Pomimo swojej niechęci do materiałów bardzo nijakich w dotyku, Krzysiolek nie poddaje się. 

Wczoraj robił ciastolinie bam, bam i brał do rączki. Zrobiliśmy kilka jeżyków. Jak?

Prosta sprawa. Najpierw należy zrobić kulki z ciastoliny. Położyć na kartce. Pozwolić dziecku na zrobienie kulce bam. Pociąć słomki. Powtykać słomki do ciastoliny. Tadam.

Jesienne, kolorowe jeże zrobione.





A zabawa farbkami wyglądała tak:




czwartek, 23 października 2014

Ostatnie dwa miesiące wakacji

Mój brzuch dorósł do rozmiarów XXL. Ponoć w ciąży z Krzysiolkiem byłam większa. Nie wiem, nie pamiętam a zdjęcia kłamią :). 

To moje ostatnie dwa miesiące bycia Mamą tylko dla jednego Synka. Właśnie tak teraz myślę o tym czasie. 

Ostatnie tygodnie, kiedy mam sporo czasu dla siebie, na bycie ze sobą. 

Krzysio żłobkuje a Mama ogarnia sprawy dnia codziennego.

A kiedy jesteśmy razem, muszę pamiętać, że z nami jest ktoś jeszcze, że w brzuchu buszuje brat mojego Syna.

Żałuję, że nie mogę wyhuśtać Krzysiolka tyle, ile bym chciała oraz że Jego podnoszenie muszę ograniczyć do niezbędnego minimum.

Żałuję, że w ostatnim, najpiękniejszym tygodniu października, nie mogłam dać z siebie wszystkiego podczas zabawy na placu zabaw. 

Żałuję, że kondycyjnie niewiele mogę. Przy 1,5 rocznym bobasie wymiękam dość szybko. 

Ale warto przeczekać ten czas, żeby zobaczyć jak dzieci bawią się razem, jak na siebie reagują, czym się od siebie różnią a w czym są podobni.

Pocieszające jest także to, że istnieją zabawy, w które ciężarna Mama może się zaangażować w 100%. Najprostszy przykład i jego efekt:


Ten wybitny rysunek przedstawia mnie-Mamę, Tatę, który idzie za rączkę z Krzysiem oraz Krzysiową żyrafkę (dzisiaj zorientowałam się, że bezimienną... oj, trzeba to naprawić). Jest słonko, deszczyk narysowany rączką mojego Syna, kilka kresek także Jego autorstwa. Samochód, trawka, tęcza, no bo skoro pada deszcz i świeci słońce. 

Największe szczęście i spełnienie daje rodzina. 

Ot,co :)

środa, 22 października 2014

Deszczowa pogoda, moje minimum ratunkowe

No, Kochani, deszcze niespokojne plus wiatr, taka aura za oknem. Ratuję się jak mogę, żeby nie bolała mnie głowa. Co przychodzi z odsieczą i pomaga w pokonywaniu jesiennej chandry?

WŁASNORĘCZNIE (WŁASNOEKSPRESOWO RACZEJ) WYKONANA KAWA LATTE


W drugiej ciąży pozwalam sobie na wypicie jednej kawy dziennie. Oczywiście nie zawsze korzystam z tego przywileju, ale jak pogoda za oknem jest taka, jak dziś. Kiedy czuję, że moja głowa za chwilę eksploduje, to robię kawę. Wprawdzie podobny efekt radzenia sobie z bólem głowy osiągnęłabym zjadając jednego posolonego świeżego ogórka i pomidora oraz popicie tej strawy szklanką wody, no ale umówmy się, kawa jest zdecydowanie smaczniejsza.

A DO KAWUSI COŚ SŁODKIEGO...













Żadne michałki, kasztanki czy inne tiki taki, najlepsze są trufle. I to dokładnie te, ze zdjęcia. Łyczek kawki, gryzek czekoladki i rzeczywistość nie jest już tak szaro-buro ponura.




SYROP DO ROZCIEŃCZENIA WODĄ - HERBAPOL - MELISA Z GRUSZKĄ I GŁOGIEM


Na dobry smaczek, kiedy chce się pić, dostarczyć organizmowi niepotrzebnych kalorii. Rozcieńczone zimną wodą smakuje najlepiej. W dodatku można sobie wmówić, że rzeczywiście ma działanie wyciszające.

KAWAŁ DOBREJ MUZYKI


W oczekiwaniu na pojawienie się nowej płyty Pink Floyd (nowej płyty z materiałem, który przeleżał 20 lat:/), zadowalam się innymi dźwiękami. Dziś towarzyszył mi Depeche Mode. 

P.S. Mężu, czy jest chociaż cień szansy, że płytę floydów przyniesie mi św. Mikołaj? Pogadaj z nim, wiem, że masz  u niego wtyki :).

P.S.2 Płyta ma się ukazać 10 listopada, więc najpewniej wcześniej się o nią postaram... Taki los :).

DOBRE CZYTADŁO


Tego typu książki lubię. Zasiadam nad nimi z kubkiem dobrej herbaty, moim zeszytem z zapiskami i notuję. Polecam!

ZMYWANIE PROBLEMÓW Z CIAŁA



Najlepsze produkty do cielesnej regeneracji. 

Olejek do kąpieli firmy Bielenda - Mandarynka i verbena. Jestem fanką tego zapachu od wielu lat. Zapomniałam na chwilę, ale wracam do niego. Najlepszy towarzysz codziennych kąpieli.

A twarz dobrze jest potraktować serią firmy Ziaja - Liście manuka. Żel myjący i tonik zwężający pory. Natychmiastowe uczucie pożądanej świeżości.





Kiedy  jednak wszystkie czynniki zawodzą i nic nie jest w stanie poprawić mojego nastroju to rozglądam się i stwierdzam, że inni mogą mieć gorzej. Najbliższy przykład. Mokro, zimno a Panowie nie dają za wygraną. 







niedziela, 28 września 2014

Poważny minus chodzenia do żłobka

Mogę śpiewać pieśni pochwalne na cześć żłobków i przedszkoli. Oczywiście nie wszystkich, tylko tych, które z czułością i starannością opiekują się dziećmi, ale mam cichą nadzieję, że takich jest więcej.

Mogę opowiadać o tym jak wspaniale rozwija się dziecko pomiędzy innymi dziećmi, jak uczy się bycia  w grupie, walczenia o swoje, przeżywania pierwszych drobnych i większych rozczarowań spowodowanych odebraniem zabawki. 

Mogę powiedzieć o tym, że cieszę się z urozmaiconego jadłospisu, bo zależy mi na tym, żeby Syn poznał jak najwięcej smaków, jadł to, co ma na talerzu, bez zbędnego kapryszenia. 

Mogę mówić, że obecność wykwalifikowanej kadry pań zajmujących się moim Synkiem sprawia, że ze spokojem w sercu mogę oddać go pod ich opiekę na kilka godzin. W dodatku, dziecko wraca do domu wybawione, ze słonecznym uśmiechem na twarzy. To jest wielki plus. 

Jedynym wielkim minusem uczęszczania Krzysia do żłobka jest ilość infekcji, przez które musimy przejść. Zaledwie tydzień temu wychodziliśmy z choróbska a już pojawiło się nowe. Być może tamto było niedoleczone, być może odporność podupadła na tyle, że z mistrzowską prędkością przygarnął innego wirusa... Słońce świeci za oknem a my wygrzewamy się w domu, zbijamy gorączkę i staramy się odetkać nos. 

Zastanawiam się czy mój Syn wydobrzeje na 100%  i dłużej niż  przez miesiąc, będzie cieszył się doskonałym zdrowiem. Wystarczy, że nie będzie miał zatkanego nosa a już będzie o wiele lepiej... 




wtorek, 23 września 2014

Pierwszy weekend bez Syniastego

Kochani, nie było łatwo. Krzysio poradził sobie wspaniale, ale ja, Mama kwoka, naryczałam się jak bóbr. Łez ocieranie zaczęłam po odprowadzeniu Synka do żłobka. Wsiadłam do auta i uskuteczniłam mega ryk. Po przekroczeniu progu domu zobaczyłam porzuconą przez Krzysia, samotną zabawkę i łzy poleciały kolejny raz... Mąż nazwał mnie beksą. Zasłużyłam na to zaszczytne miano.

Wyskoczyłam z Mężem na weekend do Karpacza. Było cudnie. Hotel Dziki Potok okazał się trafem w dziesiątkę. Pyszne jedzenie, basen, sauna, jacuzzi, same wSPAniałości. Szósty miesiąc ciąży odwiódł mnie od wspinaania się na Śnieżkę, ale chociaż Dom Śląski odwiedziłam. Wjazd wyciągiem z Karpacza na Kopę i z powrotem, koszt: 30 zl, zaupa gulaszowa w Domu Śląskim, koszt: 12,50 zl, chwile spędzone na pogaduchach z Mężem, bezcenne.

Moją ukochaną Śnieżkę przytuliłam z daleka :).

Cudowny czas.

Okazało się, że nasz Syn lubi przebywać z Babcią, lubi mieć wakacje od nas.

Zacny czas :)





piątek, 22 sierpnia 2014

HORMONY! PRECZ!

Robią ze mną, co im się żywnie podoba. Dyktują kiedy MUSZĘ płakać. Wynajdują mniej lub bardziej błahe powody i zakorzeniają w mojej głowie. Progesteron, estrogen i prolaktyna - nie lubię tej mieszanki w takiej dawce.

Dzisiaj, po odstawieniu Krzysiolka do żłobka, jadąc samochodem do pracy, płakałam, bo pomyślałam sobie, że życie jest jednak pochrzanione. Ja w ciąży, Junior w żłobku, Mąż w wiecznej pracy, daleko od nas. Jedyne co pozostaje, to nachapać się sobą przez weekend, zagryźć wargę i nieść samotnie radości i smutki dnia powszedniego. A wieczorami, kiedy mam czas "dla siebie" tak naprawdę nie mam ochoty na nic. Jestem sama. Nie chcę rozmawiać z nikim przez telefon. Jestem ja i moje irytujące do granic możliwości zmęczenie.Czuję się tak wypompowana, że wszelkie plany dotyczące czytania, pisania, słuchania muzyki, szperania w necie, biorą w łeb. Nawet odpocząć porządnie nie mogę, bo za dużo myślę.

Ponoć to normalne, ponoć to minie - kiedyś... A teraz pozostaje mi ujarzmianie tych podstępnych hormonalnych zawieruch. Skupić się nad tym co tu i teraz, pomyśleć o przyszłości i przypominać sobie, że ten moment, ta chwila, przeminie. Te odczucia miną. Trzeba wytrwać.

sobota, 26 lipca 2014

Brzuchol mi rośnie

Tym drastycznym tytułem chcę podzielić się z Wami wesołą nowiną. Krzysio będzie miał braciszka. 

JUPI!

Wprawdzie to dopiero 16 tydzień ciąży, ale już wiem, że będziemy mieć drugiego Synka. Ponoć chłop jak dąb z niego i widać, bardzo wyraźnie widać, że rośnie chłopak. 

Po małych dolegliwościach pierwszego semestru (poranna zamuła przeciągająca się do wczesnych godzin popołudniowych połączona z sennością) nie ma ani śladu. Czuję się bardzo dobrze. Chyba aż za dobrze, bo przesadzam z niektórymi aktywnościami. Ponoć nie powinnam podnosić rąk do góry (dobry żart) i podnosić ciężkich przedmiotów. No cóż, Bejbik w brzuszku musi przywyknąć, że Matka Polka ze mnie pełną parą. Wykonuję komplet czynności obowiązkowych przy dziecku nr 1, kilka nadobowiązkowych oraz targam, przenoszę, noszę siaty z zakupami. A jakże.

Co w związku z nową, drugą ciążą? Kilka postanowień na przyszły miesiąc:

- chodzić na basen, przynajmniej raz w tygodniu

Od kilku miesięcy jestem szczęśliwą posiadaczką kilkunastu karnetów na basen. Do tej pory wykorzystałam tylko dwa z nich... It's a shame... Skąd ta opieszałość? Mam opory w pozostawianiu Syna pod opieką Męża. Dlaczego? Tato dzieckiem nie potrafi się zająć? No nie. Jest najlepszym Tatą jakim może być i jakiego Krzyś mógłby sobie wymarzyć. Mam wyrzuty sumienia, że Syn będzie beze mnie. Durne, prawda? Durnowatość do kwadratu! Przecież potrzebuję odrobiny basenowego relaksu. Każda kobieta, który była/jest w ciąży, doskonale wie jak dobrze jest od czasu do czasu wyłączyć ból kręgosłupa i dać jemu odpocząć. A i Panom dobrze zrobi pobycie ze sobą sam na sam. Przecież mają swój męski świat.

- czytać książki, co najmniej jedna cenna lektura w miesiącu

Kiedyś, oj kiedyś to ja byłam pochłaniaczem książkowym. Teraz wykorzystuję podstępny zjadacz czasu, telewizor. Włączony wieczorem nie daje nic oprócz odmóżdżenia i dodatkowego zmęczenia. Zamienię go na lekturkę. Wieczorna uczta dla duszy.

- aktywniej i efektywniej spędzać czas z Synem

Wymówkom typu: jestem zmęczona, muszę posprzątać łazienkę, wypowiadam wojnę. Planować zabawy, zaskakiwać pozytywnie Dzidziorka - oto mój plan. Gdzieś tam po drodze będę wymiękać, ale cel mam. Aktywne spędzanie czasu, to jest to. Przynajmniej dopóki Syn numer 2 i wielkość mojego brzucha na to pozwoli...

- zabieranie Mężolka na randolki 

Nie ukrywam, że jesteśmy dość specyficznymi rodzicami. Nie podrzucamy dziecka Babciom, nie wychodzimy na całonocne imprezy, jeśli gdzieś wyjeżdżamy, to całą rodziną. Tak jest nam dobrze. Przyznam jednak, że dobrze by było móc raz na jakiś czas, spędzić małe sam na sam z Mężem, poza domem. Przecież on nadal jest interesującym, przystojnym Mężczyzną, z którym chcę spędzać czas.

- rozwijać swoją kulinarną pasję i lepszą organizację

Od pewnego czasu gotuję przede wszystkim w weekendy. Dni powszednie to jedzenie Synka w żłobku, Mąż je poza domem a ja wyciągam coś z lodówki, wkładam między kromki chleba i przemycam do żołądka. Nie najlepszy pomysł na menu dla ciężarnej, wiem. Gdybym tylko chciała zaplanować obiad nieco wcześniej, zrobić zakupy. Czasami pozwolę sobie na obiad cateringowy, a co ;).


itd. itp :D











poniedziałek, 14 lipca 2014

Poweekendowy przegląd krzysiowy

Poniedziałkowe uzewnętrznienie

odkąd wróciłam do pracy po półtorarocznej przerwie a mój Mąż ma pracę bardzo wyjazdową, doceniam weekendy ze zdwojoną siłą. Nie lubię obudzić się w sobotni lub niedzielny poranek i nie wiedzieć co będziemy robić. Najmniejszy zarys planu, kilka opcji do wyboru - na wypadek pięknej pogody lub jej braku, sprawia, że mam na co czekać. Tak lubię najbardziej. Aktywnie, efektywnie, konkretnie. Jest poniedziałek a ja już wiem jak będzie wyglądał nasz następny, rodzinny weekend a w głowie rysuję plan następnych atrakcyjnych weekendów. 

Nasz weekend w migawkach

Sobota upłynęła (tak, to najodpowiedniejsze słowo) pod znakiem jeziorowania w Lginiu. Pogoda dopisała. Towarzystwo także. Zaprosiliśmy na wspólny wypad Teściową (moją). Babcia zajmowała się wnukiem a ja miałam okazję popływać z Mężem kajakiem. Godzinny regeneracyjny wypad śladem przemoczonej trzciny. Napęd na jedno wiosło sprawił, że bez problemu dopłynęliśmy na drugi brzeg jeziora. Mąż miał okazję wzmocnić swoje tricepsy oraz mięśnie obwodowe a ja rozkoszowałam się widokiem wody z miejsca w pierwszym rzędzie. Trochę bujało. Trochę słonko opalało. Przyjemność zaliczona. 

Niedzielę spędziliśmy w Parku Krasnala w Nowej Soli. Synek miał okazję podziwiać zwierzaki w mini zoo, korzystać z placów zabaw, posiedzieć na sztucznym słoniu, przywitać się z krasnalem, zjeść gałkę jagodowych lodów. Największą atrakcją było to, co zabrał ze sobą z domu - łopatka i wiaderko. Co tam kucyki, osiołki, mniejsze i większe ptactwo, skoro jest piasek i łopatka. Wielkim zainteresowaniem mojego Syna cieszyły się także kamyczki, te mniejsze i te większe.

A ja, na pamiątkę tego niedzielnego wypadu, kupiłam sobie dwie książki:





Skąd taki wybór? Gretkowską kiedyś czytałam i całkiem, całkiem podobała się. Wprawdzie była to inna książka, ale mam nadzieję, że tym razem mnie nie zawiedzie.

Książka kucharska z podpowiedziami przysmaków dla dzieci - tego nigdy za wiele. Oczywiście, że ogrom przepisów można znaleźć w Internecie, ale pozostaje to ALE - w rywalizacji ze szklanym ekranem, kartka wygrywa.


wtorek, 8 lipca 2014

Piętnastomiesięczny terrorysta

Nasz Kochany terrorysta wkroczył niedawno w szesnasty miesiąc swojego życia. W jego głowie czają się kolejne wspaniałe terrorystyczne metody walki z rodzicami. On - niepokonany i my - nieugięci. 

Krzysio wykazuje terrorystyczne zapędy od czasu, kiedy go na świecie nie było. Pływał w brzuszku, kopniakami obdzielał mnie równo. Nie chciał przywitać się z tym światem, dlatego poród miałam wywoływany. Zaparł się rączkami, nóżkami. Uparciuszek - już za maleńkości. Siłą wyciągnięty z maminego brzucha, tydzień po wyznaczonym terminie.

Po tym fakcie, mógł terroryzować swoich rodziców "face to face". Frajdę miał wielką. I od samego początku nie znał półśrodków. Albo było dobrze - wtedy najczęściej spał, albo wszystko było nie tak i wtedy mógł wytoczyć najcięższą artylerię - płacz. Oj tak, zacięcie do płaczu to on miał. Jedzenie, mleko prosto z cycka, musiało być podane co dwie godziny. Ani minuty spóźnienia, a najlepiej jeszcze przed czasem. Kocyk równo na nim położony. Czasami, pomimo tego, że było zdecydowanie ciepło, było mu za zimno. Kiedy się nudził, okazywał to krzykiem - taki słodziak.

To ostatnie zostało mu do tej pory. Jeszcze muszę chwilę poczekać na słodziutkie: "Mamo nudzę się". Nuda nadchodzi najczęściej wtedy, kiedy jestem zajęta w kuchni. Maminą zajętość mój pierworodny wyczuje w tempie ekspresowym. Przybiega i zaczyna swoją przyblatową gimnastykę. Troszkę się wiesza na szafkach, później chce się bawić koszem na śmieci, pokręcić kurkami od kuchenki. Takie kuchenne wygibasy. Ostatecznie stwierdza, że coś by chciał wrzucić na swój jeden z ośmiu zębów. Owoce, krakersy, ciasteczko - preferencje ma różne. 

Swoje terrorystyczne zapędy ujawnia kiedy wypije kubek soku i ma ochotę na więcej, więcej, więcej a my, niekoniecznie chcemy jemu ten sok dać... Oj, dantejska scena się wtedy rozgrywa. 

Ataki terrorystyczne płaczem odbywają się od czasu do czasu także podczas spaceru. Nasz Krzysio nie po to ma nogi, żeby jeździły wózkiem. One chcą chodzić, tuptać, wchodzić, schodzić i straszyć mrówki. Przez chwilę mogą sobie pojechać, relaks jest wskazany, ale musimy im dać się wybiegać. Szkoda, że mają na to ochotę w najmniej odpowiednim dla nas momencie. To wielkie niezadowolenie trzeba przetrwać.

Ćwiczenie cierpliwości rodziców jest także wtedy, kiedy Junior jest zmęczony a za Chiny Ludowe, nie chce położyć się spać... Ooooooo, tak. 


Podsumowałam najważniejsze ataki. Są także inne, mniej spektakularne, ale tak samo CIEKAWE - tak jak badania bywają CIEKAWE. 

Tego naszego cudownego terrorystę nie zamieniłabym na żadnego innego.




piątek, 27 czerwca 2014

Mały żłobkowicz

Nasza wielka przygoda ze żłobkiem zaczęła się pod koniec maja. Wtedy właśnie Krzysio zaczął uczęszczać na tzw. zajęcia adaptacyjne. Przez cztery dni w tygodniu chodziłam z nim do żłobka. Pierwszego dnia byłam z nim w sali zabaw przez dwie godziny. Już wtedy Synek pozytywnie mnie zaskoczył, bo nie trzymał się mnie kurczowo. Trochę się krępował, ale ciekawość nowych zabawek była większa. Przez następne dni zostawał sam (beze mnie) w sali. W żłobku, który wybraliśmy dla Krzysia, są lustra fenickie. Szalenie mi się to podoba, bo dzięki temu mogłam kontrolować sytuację, obserwować Synka, bez wchodzenia do sali. 

Od początku czerwca odprowadzamy Maluszka do żłobka przed godziną ósmą a odbieramy przed godziną szesnastą. Pierwsze trzy dni Krzysio bardzo cieszył się, że idzie do dzieci, z chęcią wchodził do sali. Kiedy go odprowadzam, to bez zbędnych ceregieli opuszczam salę, żeby nie przedłużać momentu rozstania. Wiem, że przez kilka pierwszych dni, wprawdzie nie płakał kiedy go zostawiałam, ale później tak. Niestety. Teraz jest odwrotnie. Kiedy parkuję przy żłobku, to już zaczyna płakać. "Na alarmie" wchodzimy na salę. Na szczęście szybko się uspokaja, będąc na rękach u opiekunki. Wiem to dzięki obecności luster fenickich :D (Ha, chwała temu, kto je wymyślił!:)  Opiekunki mówią, że później Krzyś nie płacze, ładnie zasypia oraz je. 

Mieliśmy ponad tygodniową przerwę w żłobkowaniu, ponieważ Krzysio zachorował. Miał zapalenie krtani, które przeistoczyło się w zapalenie oskrzeli. W związku z tym, ten tydzień jest dla nas ponownym oswajaniem nowej sytuacji.

Chciałabym, żeby któregoś, pięknego dnia, mój Synek pomachał mi z uśmiechem na twarzy i poszedł bawić się z dziećmi bez zbędnych łez. Oto moje marzenie :)




poniedziałek, 23 czerwca 2014

Czas zmian

Ostatnie dwa miesiące są dla nas rewolucyjne. Zmiany, zmiany, zmiany.


Przyszedł maj a z nim... nowa praca mojego Męża. Praca bardzo wyjazdowa. Godziny spędzane razem skróciły się do maksimum. Weekend - to czas dla nas. Reszta tygodnia poza zasięgiem.

Nadszedł czerwiec. Wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim a Krzysio podreptał do żłobka. 

Zmianom towarzyszą uczucia, emocje, różne postawy.

Zmiana pracy Męża dostarczyła:
- radość - dobrze jest widzieć, że najukochańsza osoba chce się rozwijać i ma taką możliwość,
- niepokój - a jednak będzie inaczej, bo Męża więcej nie będzie niż będzie, bo zamiast  realnego wieczornego przytulenia będzie rozmowa telefoniczna, czy uda się wytrwać w pełnym szczęściu?
- strach - czy ja sobie poradzę z ogarnięciem codzienności? 
- wiarę - zmiana pracy, to lepsze finanse, a lepsze finanse, to łatwiejszy dostęp do realizacji marzeń :),
- tęsknotę - za obecnością drugiej osoby...,

Mój powrót do pracy przyniósł:
- zadowolenie - wróciłam do tego, co lubię robić, czym lubię się zajmować, wróciłam do miejsca, w którym odpoczywam i jest wręcz idealne na ukojenie zmysłów,
- wolność - wrażenie odrębności wzrosło,
- zdziwienie - wszystko jest takie, jakie znam, wiele rzeczy nie zmieniło się, mogę zasiąść za biurkiem i wiem, co mam robić,
- lotność - zmiana otoczenia, inne czynności sprawiły, że chce się chcieć,
- życzliwość - różnych osób.

Rozpoczęcie przygody ze żłobkiem przyniosło:
- radość - przez pierwsze kilka dni, rozłąka z Mamą nie była dla Krzysia niczym strasznym, dnia czwartego przyszło załamanie i czas na...
- smutek - Maluszek zaczął płakać już przed żłobkową salą, Mamie serce pęka, ale ma nadzieję, że to minie, 
- śmiałość - zauważyłam, że rośnie nam wszędobylski, uroczy maluch :). 

Póki co, tyle.

Nastał nowy tydzień, czas na kolejne uczucia, odczucia i przeczucia.

środa, 23 kwietnia 2014

Kiedy sąsiad remontuje...

Wielki Piątek był dla niektórych Wielką Okazją do rozpoczęcia remontu. Na nieszczęście dla innych - czyt. zwłaszcza dla mnie, wielkimi krokami zbliżała się drzemka Syniastego. Wiertara grała pierwsze skrzypce nad naszymi głowami. Od czasu do czasu przybijał piątkę młotek (właściwie. to młociszcze było). 

Co zrobić, co zrobić?

Zapakuję Juniora do wózka. Wyprowadzę na spacer. Zdrzemnie się i po problemie.

Ha,  deszcz PADA!

Co zrobić?

Mam samochód. Mam prawo jazdy. Muszę wybrać się do sklepu. Połączę te elementy i pojawi się rozwiązanie doskonałe. W drodze powrotnej Junior zaśnie. Wezmę ze sobą książkę. Synolek będzie spał a ja, ja poczytam! Genialne.

Tak też się stało. 

Najmilszy pobyt w samochodzie ever :).


czwartek, 10 kwietnia 2014

Picie mleka - przereklamowana sprawa


Mamo, czy wiesz, że kiedy  po roku skończysz karmić piersią, to Twoje mleko nie musi być zastąpione mlekiem modyfikowanym?

Krzysio od pewnego czasu nie pije z maminej piersi. Nie pokochał smaku mleka modyfikowanego. W sumie, nie dziwię się Jemu. Słuchałam podpowiedzi swojej intuicji i żeby zapewnić "jakąś" dawkę wapnia, podsuwałam mu jogurciki, twarożki, kefirki i żółty ser. Chciałam to skonsultować z lekarzem, bo powszechnie znana jest opinia, że dziecko do drugiego roku życia powinno wypijać dziennie dwa kubki mleka. 

Tak, może i powinno, ale nie musi! Wystarczy zastąpić to źródło wapnia innymi produktami i po kłopocie. 

Obawiałam się, że brak mleka w diecie mojego Synka, negatywnie wpłynie na wzrost jego kości i w dodatku będzie miał niedobory określonych witamin. Oczami wyobraźni widziałam kruchość jego kości... Tak, MY, kobiety, mamy niesamowitą zdolność martwienia się na zapas. 

Lekarz rozwiał moje wątpliwości. 

Spokojniejsza JA - będę serwować pochodnomleczne deserki i już.


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Obchody pierwszego roczku

W czwartek świętowaliśmy w skromnym gronie. Był Jubilat, Mama i Tata oraz upieczony przez Mamę muffinek z jedną świeczką. Synek zdziwiony, ale i zadowolony, bo uwielbia wszelkie światełka. Tym małym, jednym też nie pogardził. Światełko nie dało się złapać, bo zostało zdmuchnięte przez Mamę. Życzenie za Synka też pomyślałam, a jakże. 

Wczoraj natomiast, mieliśmy gości. Było bardziej uroczyście. Z wielkim tortem zrobionym przez Babcię, 


kolorowymi balonami oraz cudownym bukietem tulipanów. 

Przed urodzinami najwięcej moich myśli zaprzątał tort. Od kiedy Krzysio zaczął przechodzić fascynację Gummy Bearem, stwierdziłam, że w jego pierwszym torcie motywem przewodnim będzie właśnie ten misiek. Chciałam upiec biszkopty, poprzekładać kremem i zabawić się w mistrza masy cukrowej i stworzyć miniaturkę miśka. Dałam sobie spokój, kiedy zobaczyłam, że mój Synek nie jest stały w uczuciach co do gumiastego. Teraz lubi kotka z piosenki Janusza Radka oraz jest żywo zainteresowany muchą w mucholocie. Mogłabym sama wykonać innego torta, z masą, ale najlepsze torty (cholera, aż sama nie wierzę, że to napiszę...) robi moja Teściowa. Oddałam tworzenie tortu w najlepsze ręce. Babcia podjęła wyzwanie z wrodzoną odwagą i stworzyła cudo. Mniamniuśne i nie bezduszne - na tym też bardzo mi zależało. 

Goście podjęliśmy obiadem, deserem, wspólnym spacerem. Było przemiło. Krzysiowi humor dopisywał i cieszył się, bardzo się cieszył tym dniem a to najważniejsze. 

:D


czwartek, 3 kwietnia 2014

Roczniak

Mój Synek skończył dzisiaj roczek. Chyba tylko druga mama może zrozumieć ogrom emocji, który dzisiaj przeze mnie przeleciał. Wspominałam jak było rok temu. Próby wywoływania porodu, który zakończyły się cesarskim cięciem. Łzy przerażenia i radości. 

Dzisiaj patrzyłam na Krzysia i przywoływałam w myślach różne etapy Jego rozwoju. Rok temu, leżący kokonik a dzisiaj, chodzące dziecko. 

Czas szybko leci. 

Zostawiam Was z opowiastką pt. "Oto jak Krzyś pojawił się na świecie".

http://krzysiowie.blogspot.com/2013/04/w-ponad-tygodniowa-rocznice-narodzin.html 

:) 


piątek, 28 marca 2014

Koniec cycowania i garść wspomnień

TO JUŻ JEST KONIEC

Krzysio za tydzień skończy roczek. Od ponad dwóch tygodni nie karmię go piersią. Te ostatnie kilkanaście karmień było bardziej przytulaniem się Synka do piersi i piersi do Synka, niż zaspokajaniem jego innych potrzeb. Wiedziałam, że nie chcę Krzysia "karmić" piersią dłużej niż rok. To było pewne. Obawiałam się, że odstawienie od piersi nie pójdzie gładko, że będą potrzebne kilkakrotne próby. Nic z tych rzeczy! Synolek, który od początku przejawiał cechy Cycusia Mamusi, szybko przestawił się na życie bez cycowania.

ODSTAWIENIE OD PIERSI - KILKA KROKÓW

Kiedy Krzysio zaczął zajadać stałe pokarmy, karmiłam go piersiakiem raz dziennie. Było to karmienie południowe, ale szybko z niego zrezygnowałam. Dlaczego? Przeorganizował się nam plan dnia i akurat ta godzina nie za bardzo nam pasowała.

Kolejne miesiące (nadal) karmiłam wieczorem przed zaśnięciem oraz kilkakrotnie w nocy. To zależało od potrzeby Synka. Przy ząbkowaniu potrzebował przytulić się kilkakrotnie. Z pewnością przytulić, bo z jedzeniem niewiele to miało wspólnego...

Zastąpiłam karmienia nocne piciem z niekapka. Na początku był to sok. Tak, wiem, posunięcie ryzykowne, bo przecież soki zawierają cukry. Niestety nasz Maluch nie chciał pić wody. Piszę w czasie przeszłym, bo nareszcie polubił bezsmakowy smakołyk. Jupi! Cieszę się, bo to i zdrowsze, i jego picie stało się rozsądniejsze. Nie budzi się tak często jak to było wtedy, kiedy pił sok. Chłeptanie wody nie sprawia aż tyle  nocnej frajdy.

Kiedy zauważyłam, że Synek po wieczornym karmieniu domaga się jeszcze picia z niekapka, spróbowałam nie przytulać go do piersi. Kilka razy widziałam minimalny protest. Doprawdy niewielki - zważywszy na jego możliwości ;).

WSPOMINKOWO

Dlaczego karmiłam Synka piersią?

Z pewnością z powodów zdrowotnych - ponoć odporność Jemu przekazałam a sama zmniejszyłam ryzyko zachorowalności na raka sutka. Wygoda też miały znaczenie. Nie musiałam robić mlecznych mieszanek, podgrzewać ich i szorować butelek. Cycek mam zawsze ze sobą, więc wystarczyło wyskoczyć ze stanika i dziecię było zaspokojone.

Czy zawsze było lekko, miło i przyjemnie?

Nieee, zdecydowanie nie. Po cesarskim cięciu nie miałam mleka od razu. Duże ilości wypijanej wody, częste przystawianie Synka do piersi oraz pozytywne myślenie zdziałały cuda. Kolejnym problemem był odczuwalny ból podczas karmienia. Pojawiły się krwawiące ranki na sutkach. Na szczęście szybko się zagoiły.

Jeszcze jakieś podgórki?

Krzysio tak bardzo polubił bliskość piersi, że pojawiał się przy niej co dwie godziny. Konsultowałam z pediatrą czy nie za często, czy może się nie najada, bo nie wytrzymuje trzech godzin od karmienia do karmienia. "Widocznie ma taką potrzebę, proszę się nie martwić". Tak też było. Kiedy chciałam coś załatwić na mieście a Maluszek zostawał w domu z Tatą, miałam ograniczone pole manewru. Mijała druga godzina od karmienia a ja mknęłam do domu jak opętana błyskawica. Było, minęło, chociaż jedno pozostało niezmienne - nadal szybko wracam do domu :).


Przeszłam przez momenty krytyczne, jak np. ten, w którym zdałam sobie sprawę, że jestem mojemu Maleństwu tak potrzebna, że bez niego nie mogę się nigdzie ruszyć. Paraliżowały mnie te myśli. Czułam się wtedy bardzo osamotniona.

Co jeszcze?

Nie lubiłam karmić przy kimś. Niektórzy dziwili się, że wychodzę do drugiego pomieszczenia, bo "Przecież możesz tutaj karmić". Toż to takie naturalne i urocze, Mama karmiąca dzidziusia. Mnie to zawsze krępowało i kropka. Nic pięknego nie widziałam również w karmieniu w miejscach publicznych. Dzidziuś przy piersi, pod tetrową pieluszką - tak chroniłam się przed spojrzeniami wścibskich.

Pierwsze dni po porodzie to bieganie po domu z niemalże bez przerwy wywieszonym cycem. Obolała wielorybica z cycem na wierzchu. Dla urozmaicenia, raz z lewym, raz z prawym. Ot, takie wspomnienie.

A jakieś przyjemne chwile?

Pierwsze przystawienie Synka do piersi i ten widok, ssącego Maluszka. Wyglądał tak profesjonalnie, jakby trenował to ssanie przez całe 9 miesięcy.

Wyciszanie i zasypiania Krzysiaka przy piersi. To było takie słodkie :).

Gwarancja unikatowej bliskości :).





wtorek, 18 marca 2014

WIOSNO! WRACAJ!

Za długo to trwa. Zdecydowanie! Zgodziłam się, choć niechętnie, na dwa dni tzw. gorszej pogody. Nastawiłam się psychicznie, że paskudny - wietrzny i deszczowy, będzie weekend. Ale chyba ktoś nie zauważył, że weekend się skończył i czas zacząć słoneczną pogodę. HALO! Pogodusie, pobudka! Waky, waky! Umyjcie słoneczko i przegońcie szare chmury. 

Pamiątka z cieplejszych dni wygląda tak: 




Pod koniec lutego nasz niespełna jedenastomiesięczny syn, zaczął sam chodzić. Kilka pierwszych kroków zamieniło się w pewne chodzenie, wstawanie w dowolnie wybranym przez niego miejscu. Samodzielne tup, tup, tup, po całym domku. Radośnie. 


środa, 26 lutego 2014

Spokojny wieczór? NO WAY!

No, Kochane, znacie to na 100%. Znam i ja. Nadchodzi długo oczekiwany (bo już od samego rana;) wieczór. Zbliża się małymi krokami. Dziecię wykąpane, ubrane w śliczną piżamkę, wyprzytulane, zasnęło. Oooo tak. Czas dla mnie. 

Wczorajszy wieczór nie należał do mnie, bo zajmowałam się przyziemnością pt. PIT-37. Przedwczoraj też robiłam coś pilnego, coś ważnego, no ale na dzisiaj, zaplanowałam  coś ekstra! Żadne czytanie książek, uczenie się języka, szorowanie podłóg, odgruzowywanie metraża. Dzisiaj motywem  przewodnim miał być blask świec i spokojny, niezmącony niczym nieprzyjemnym, wieczór. 

Z Mężulem spędzamy za mało czasu, a to niedobrze, no przecież! Jesteśmy obok siebie, ale razem, WE DWOJE, zbyt rzadko. Plan był prosty - słodkie wylegiwania się na kanapie z cudną herbatą w kubku i z Mężem przy boku. 


Kiedy wypompowana ległam na kanapę usłyszeliśmy alarm w postaci płaczu naszego Synka. Kubek z piciem powinien załatwić sprawę - pomyślałam. Okazało się jednak, że winowajcą nie jest pragnienie a ciągnące się gluciory, które skutecznie uniemożliwiły Maleńtasowi oddychanie. Kilka dni temu Krzysio obraził się na fridę, więc musieliśmy zafundować mu przymusowe odciąganie smarów. Płacz nie z tej ziemi... Serce pękło na pół. Ale trzeba było, no tak... Bo z takim zapchanym nosem nie można żyć a co dopiero myśleć o spaniu! 

Akcja trwała dłuższą chwilę, bo Synek nie mógł się uspokoić a to doprowadziło do kolejnego zagilowania nosa... Po konkretnej dawce przytulania zasnął. I oby spało mu się jak najlepiej i jak najspokojniej.

To, co Mężu? Jutrzejszy wieczór odpoczywaMY, tak?


poniedziałek, 24 lutego 2014

Niezabawkowe zabawki

Każda Mama to zna. Kiedy WSZYSTKIE dziecięce zabawki nie są spektakularnie ciekawe, przychodzi czas na maminą kreatywność. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: "Czym dziecko się może zająć? Hm, hm, hm? Co nie jest niebezpieczne a czego jeszcze nie zna?". 

Dzisiaj u nas poszły w ruch słomki oraz puste pudełko po Raffaello. Nie przypuszczałam, że zabawa słomkami może być aż tak zajmująca. Okazało się, że tzw. ryurki nadają się świetnie do chwytania, przenoszenia z pudełka na dywan i z powrotem, można je roznosić po całym mieszkaniu, trzymać je w dłoni i wstawać oraz raczkować. Doskonale nadają się do zginania. A jak cudnie robią fale na wodzie, kiedy mama dmuchnie przez słomkę. Tato wykorzystał je do wywołania efektu wiatru na małej twarzy Syniastego. Ubaw po samego pachy. 

Z reguły tego typu "zabawki" cieszą tylko przez jeden dzień. 

Jutro kolejne starcie - Mama vs. nuda. 






niedziela, 23 lutego 2014

A psik!

Dopadło nas przeziębienie. Pierwszym celem podstępnych bakterii byłam Ja, później padło na Syniastego a na samym końcu oberwało się Tacie. Tydzień temu miałam gorączkę, bolało mnie gardło a nos zalewał katar. Weekend wycięty z życiorysu. W poniedziałek natomiast, pojechaliśmy z Maluszkiem do przychodni. Po podaniu trzech dawek syropu przeciwgorączkowego i po nikłym efekcie, decyzja była prosta - czas odwiedzić lekarza. Przez kilka dni przyjaźniliśmy się z syropem na zwiększenie odporności i specyfikiem na przeziębienie i stan Krzysia poprawił się....Przestał gorączkować a po katarze nie było śladu. Tak, do czasu. 


Wczoraj skuszona cudnym słońcem, wybrałam się z Synkiem na spacer. Pamiątką po tym wyczynie jest jego katar. Wodnisty. Zatrzymujemy go Nasivinem. Przeziębiania ciąg dalszy. A było już tak pięknie. 

:/ 

P.S. Z wiekiem tracę cierpliwość kiedy jestem chora. Za swojej maleńkości, z pokorą znosiłam ból gardła, katar, nieprzespane noce. Teraz takie stany bardzo mnie denerwują. Być może jest  to związane z tym, że na spokojne chorowanie nie ma szans. 

P.S.2 Dużo zdrówka dla Was :*

piątek, 7 lutego 2014

Z cyklu: Mama ma wychodne

Mama musi, raz na jakiś czas, pobyć sam ze sobą, bez bobasowania i zrobić coś dla SIEBIE. 
Mama musi, bo inaczej się udusi, zakleszczy w swoich myślach i umrze na dziurę w brzuchu. TAK! 

Mama zrobiła coś dla siebie, zrealizowała bon upominkowy  (który czekał na to sześć miesięcy :/) wybierając się do zakątka SPA.  

To było coś. 

PICIU, PICIU I CZYTU, CZYTU

Przed zabiegiem wypiłam zieloną herbatę, przejrzałam kobiecą literaturę i stwierdziłam, że powinnam to robić częściej, bo takie bezrefleksyjne przeglądanie kolorowych czasopism ma działanie terapeutyczne.

SCRUBnij MNIE

Następnym punktem był arbuzowy peeling całego ciała. Ooo tak. Wygładzające drobinki odczułam najpierw na nogach, na pleckach, na ramionach. A po przewrocie ciała, to samo wygładzanie, ale tym razem części przedniej nóg, brzusia i dekoltu. Wspaniała relaksująca atmosfera. Blask świec, spokojna muzyka, podgrzewanie łóżko i następca pumeksu w walce o gładkość mojej skóry. Mogłabym tak leżeć do dnia następnego, ale nadszedł czas na przerwę, czyli zmycie popeelingowych pozostałości i kolejny, przyjemny etap walki o nową, lepszą mnie.

MASAŻowe CZARY MARY

Lecimy od początku. Te same części ciała, ale tym razem masaż. Pomyślałam sobie: "Oooo, teraz to dopiero się zrelaksuję" i najbliższą godzinę przegadałam z kosmetyczką na tematy około kobiece. Najważniejszą kwestią było omówienie spraw dziecięco-bobasowych.

Reasumując. Nawet kiedy Mama ma wychodne, to w serduchu, w myślach ma swoje dziecię i kropek. 




wtorek, 4 lutego 2014

10!


Za nami dziesiąty miesiąc! :) Rośnie nasz Synek, zdobywa nowe umiejętności i cieszy nas swoją obecnością :). 

Raczkuje, zalicza bęcki, ząbkuje (czekamy na górne jedynki a one tuż, tuż...), lubi być prowadzony "za rączki" oraz wspinać się po meblach. Z rozbrajającym uśmiechem przyjmuje komunikat "nie wolno" i z ciekawością godną inżyniera kręci gałkami sprzętu grającego a rano, przed śniadaniem, pokazuje rączką różne przedmioty, które trzeba nazywać. Zakolegował się z moimi książkami o Józefie Piłsudskim i lekko naderwał okładkę "Dyplomacji" Kissingera.  Nie lubi sprzeciwu, ale jest otwarty na 
negocjacje, zwłaszcza kiedy się go lekko pogryzie w okolicach żeberek... Rechot gwarantowany!

Przewijanie i ubieranie to wg Krzysia strata czasu, dlatego przewijam Bobasa tylko wtedy, kiedy wiem, że przedmiot, który trzyma w dłoni jest wystarczająco interesujący. Czasami jest to butelka z oliwką, jakiś kremik albo zegarek Taty. 

Kiedy szykujemy się do wyjścia, najlepiej ubierać Krzysia przed TV, w którym miga jakaś bajka. W innym wypadku wykręci się i pobiegnie "raczkując". 

Uwielbia Gummy Beara. Kiedy widzi mnie z tabletem, to jest przekonany, że za chwilę usłyszy wyjątkowy głos Misia i będzie mógł przy nim potańczyć. Dla niezorientowanych, podsyłam link do przebojowego, zielonego stwora, wszakże dzień bez Miśka, jest dniem straconym


A tak na poważnie - powinnam wysłać Misiakowi jakieś podziękowania, bo niejednokrotnie uratował mnie przed opresją w postaci znudzonego Dzidziusia, w momencie, kiedy potrzebuję wyrwać się z objęć Krzysiowatego i natychmiast coś zrobić.

Kocha mandarynki i pomarańcze. To zapewne spuścizna po mojej iście pomarańczowej ciąży.

Ubóstwia zabawę w a ku, ku. Kiedy ja albo Krzysio starszy jesteśmy w łazience, to człapie za nami i z leżącej pozycji, zza drzwi robi nam "a ku ku". 

Potrafi cmokać i nadal mruczy przy jedzeniu. Mmmmmm... aż talerzyk będzie pusty.

Rośnie, rośnie nam radośnie.

sobota, 18 stycznia 2014

Odpowiedni moment na urządzenie pokoju dziecku?


Szukając poza internetowych inspiracji dotyczących urządzania pokoju dla Synka, pojechaliśmy do wrocławskiej Ikei. Pokonaliśmy 100 km w jedną stronę i... jakie wrażenia? Po całym dniu spędzonym w towarzystwie najważniejszych osób w moim życiu, mogę powiedzieć, że wrażenia iście pozytywne. Jeśli chodzi o Ikeę (tak to się dziwnie odmienia? ;), no cóż... Będę musiała poszukać inspiracji w innym miejscu. Niemożliwe jest znalezienie w tym sklepie pokoju urządzonego dla Bobasa. W całych aranżacjach pomieszczeń wydzielone są jedynie kąciki dla dzieci. Hmmm... może chcemy za szybko zafundować Młodemu własny pokój? Chcieliśmy urządzić jego pokoik po skończeniu roczku. Patrząc na piętrzące się zabawki w pokoju dziennym, w którym spędzamy z Synkiem największą ilość czasu, myślę, że pokój nawet dla najmniejszego dziecka, jest szalenie ważnym miejscem ;).


Marzę o takiej przestrzeni dla niego, w której czułby się swobodnie i bezpiecznie, z optymistycznymi, kolorystycznymi akcentami i nietuzinkowymi rozwiązaniami... Wysoko mierzę, ale przy moim Mężu, "złotej rączce", nawet najśmielsze pomysły (pod warunkiem, że są funkcjonalne i DOBRE), zrealizują się.

Zobaczcie, jak wygląda pomieszczenia dla rodzica z dzieckiem. Wózek wjechał bez problemu, przewijak na odpowiedniej wysokości, przyjemne wyposażenie, no, brawo. Wielki plus. 

A gdyby takie pomieszczenie było w każdym sklepie, w każdej knajpce i w każdym urzędzie. No, chociaż pomarzyć mi dajcie. 

POZDRAWIAM

piątek, 10 stycznia 2014

Sobotnie śniadanie - drożdżowe zawijańce z serem


Zamarzyłam o drożdżówkach na sobotnie śniadanie. Oczami wyobraźni widziałam jak z samego rańca pędzę do osiedlowego sklepiku, kupuję słodkie bułki i zostaję bohaterem w swoim domu. Starałam się zagłuszyc mojego Anioła, który przygonił w myślach rozmowę z koleżanką(Ewa, pozdrawiam Cię:),  która powiedziała, że w sklepowych drożdżówkach jest to, co najgorsze. A fuj, a bleee. Nie chcę jadać cukierniczych odpadków. Do dzieła! 

Wyszukałam przepis. Mąż dowiózł składniki i oto są, zawijańce z serem. Prosta sprawa. Zachęcam do zrobienia. 

SKŁADNIKI:

CIASTO
- 400g mąki pszennej,
- 50g stopionego, schłodzonego masła,
- 100g cukru,
- 25g drożdży,
- 3/4 szklanki ciepłego mleka,
- 1 jajko. 

NADZIENIE
- 400g twarogu,
- 2 łyżeczki cukru waniliowego,
- 2-3 łyżki cukru,
- 1 żółtko,
- rodzynki (ja dodałam też żurawinę) 


WYKONANIE:

Do miski wsypać przesianą mąkę, zrobić dołek, pokruszyć drożdże, posypać łyżeczką cukru i zalać ciepłym mlekiem. Przykryć miskę ściereczkę i odstawić w ciepłe miejsce na 10 minut.

Kiedy drożdże zaczną rosnąć, dodać cukier, masło i jajko. Wyrobić ciasto. 

Przykryć ciasto ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce. Poczekać aż urośnie (podwoi swoją objętość). 

W tym czasie mieszamy ze sobą składniki masy serowej. 

Kiedy ciasto wyrośnie, należy je rozwałkować w kształt prostokąta ok. 50x30 cm. Ciasto posmarować masą serową, zwinąć wzdłuż dłuższego boku i pokroić na 12-14 plastrów. Ułożyć na blasze wyłożonej pergaminem. Należy pamiętać, żeby między zawijańcami zostawić kilka centrymetrów odstępu. Piec ok. 20 min., w temp. 190 stopni. 

SMACZNEGO!

P.S. Hamuję się, żeby bułunie dotrwały do jutra ;).






piątek, 3 stycznia 2014

Dziewięć! (i Mama miała wychodne)

Dzisiaj o godz. 13:35, podczas pałaszowania obiadku, Synolek skończył dziewięć miesięcy. Nasz mały raczkujący spryciarz. Sam siedzi, sam wstaje i uwielbia dreptać przy pomocy Rodziców. Wtedy oczy ma rozpromienione z radości a uśmiech od ucha do ucha. Tak bardzo chciałby być już samodzielny. Budzi się (po wielokrotnych, nocnych pobudkach) o godzinie siódmej rano, chwilę bawi się w łóżeczku, potem wstaje i mówi: "Mama". Najsłodsza pobudka świata. Kiedy jest głodny mówi z pretensją w głosie: "Mamamamamamaamamamam". Z radością wita Tatę mówiąc: "Tatatatata ta". Macha rączką na pożegnanie. Nie ma ochoty bić brawo, ale uwielbia robić "Brrrrr", kiedy bawi się autkiem albo ciuchcią. Dorośleje nam chłopak. 

Każdy miesiąc przynosi nowe umiejętności. Krzysio zmienia się a z nim zmieniam się ja. 

Dzisiaj przypomniałam sobie o tym, jak bardzo ważny jest odpoczynek. Pomiędzy wykonywania różnych czynności związanych z bobasowaniem, TRZEBA znaleźć czas dla siebie. Odłączyć się fizycznie i mentalnie od dziecka. Wyjść do ludzi, porozmawiać na różne tematy, niekoniecznie związane z naszym Maleństwem, zregenerować siły. Dzisiaj pozwoliłam sobie na ten luksus i wyskoczyłam z koleżanką na basen. Trzy godziny czystego relaksu. Pływanie, pogaduchy, sauna, jacuzzi. Pokrzepiająca sprawa. Wielka frajda dla Mamy. Pozwólcie sobie na spędzenie czasu ze sobą i potraktujcie to, weźcie na klatę, jak OBOWIĄZEK!



czwartek, 2 stycznia 2014

I'm going through changes

Zaczęłam zmieniać wygląd bloga i automatycznie w mojej głowie zanuciła się piosenka "Changes" Black Sabbath. Macie tak czasami?  Nie wiadomo skąd,  melodia atakuje znienacka i zostaje dopóki nie damy jej wybrzmieć do końca. Skąd mi się to wzięło? Fanką sabbathów nie jestem. Skojarzenia - atakują mnie w najmniej oczekiwanym momencie. O takie dzisiaj np. uraczyło mnie piosenką z zabawki mojego Milusińskiego. Funkcjonuję sobie a tu nagle PIERDUT i w mojej głowie żyje swoim życiem piosenka "Pat a cake". Bawię się z Synkiem i podśpiewuję sobie "Pat a cake, pat a cake, baker's man". Gotuję a na usta ciśnie się "Pat a cake". Spaceruję, rozmawiam a serce tańczy w rytm "Pat a cake". Rozmawiam przez telefon i kołyszę się do melodii "Pat a cake".

Rozpoczęłam zmiany na blogu, bo jego kształt, kolorystyka nie odpowiadały mi w pełni. Nie mogłam się pod nim podpisać w 100%. Coś uwierało mnie w oku kiedy na niego zerkałam. Posty moje a cała reszta jakby z innego, nie mojego, nieoswojonego świata. Najwyższy czas to zmienić. Ogłaszam wszem i wobec, że rok 2014 jest rokiem zmian. Zamienić to, co niewygodne, męczące, druzgocące na motywujące, przyjemne i inspirujące. Ta wzniosła myśl kryje za sobą zarówno porządki w szafie (!) jak i znalezienie swojego miejsca na Ziemi (?).