Mogę śpiewać pieśni pochwalne na cześć żłobków i przedszkoli. Oczywiście nie wszystkich, tylko tych, które z czułością i starannością opiekują się dziećmi, ale mam cichą nadzieję, że takich jest więcej.
Mogę opowiadać o tym jak wspaniale rozwija się dziecko pomiędzy innymi dziećmi, jak uczy się bycia w grupie, walczenia o swoje, przeżywania pierwszych drobnych i większych rozczarowań spowodowanych odebraniem zabawki.
Mogę powiedzieć o tym, że cieszę się z urozmaiconego jadłospisu, bo zależy mi na tym, żeby Syn poznał jak najwięcej smaków, jadł to, co ma na talerzu, bez zbędnego kapryszenia.
Mogę mówić, że obecność wykwalifikowanej kadry pań zajmujących się moim Synkiem sprawia, że ze spokojem w sercu mogę oddać go pod ich opiekę na kilka godzin. W dodatku, dziecko wraca do domu wybawione, ze słonecznym uśmiechem na twarzy. To jest wielki plus.
Jedynym wielkim minusem uczęszczania Krzysia do żłobka jest ilość infekcji, przez które musimy przejść. Zaledwie tydzień temu wychodziliśmy z choróbska a już pojawiło się nowe. Być może tamto było niedoleczone, być może odporność podupadła na tyle, że z mistrzowską prędkością przygarnął innego wirusa... Słońce świeci za oknem a my wygrzewamy się w domu, zbijamy gorączkę i staramy się odetkać nos.
Zastanawiam się czy mój Syn wydobrzeje na 100% i dłużej niż przez miesiąc, będzie cieszył się doskonałym zdrowiem. Wystarczy, że nie będzie miał zatkanego nosa a już będzie o wiele lepiej...