środa, 30 stycznia 2013

Czytanie do brzuszka

Niegdyś uważano, że dziecko przebywające w brzuchu nic nie czuje, nie słyszy, że uczy się wszystkiego dopiero po urodzeniu. Dzięki badaniom psychologii prenatalnej wiemy, że maluszek w brzuszku już sporo potrafi. Fika koziołki, zaciska i otwiera piąstki a nawet potrafi zagospodarować czas zabawą z pępowiną. Potrafi również reagować na dochodzące z zewnątrz bodźce. Nasz Synek doskonale komunikuje się ze swoim Tatą. Od kilku miesięcy żywo reaguje na jego głos, odpowiada na pukanie w brzuszek. Mam wrażenie, że bardzo lubi przebywać w towarzystwie swojego Taty. Przytula się do jego policzka a czasami brutalniej manifestuje swoją obecność. Siarczystymi kopniakami pokazuje, że to jego domek. Mężowi wtedy głowa odbija się od brzucha i podskakuje. Mogę położyć rękę na brzuszku a Malec nawet nie drgnie. Wystarczy, że Krzysiowy Tato położy ciepłą dłoń a Syn od razu reaguje. Uwielbiam także monologi mojego Męża, skierowane w stronę brzucha. 

Nasz Maluszek, mieszkaniec mojego brzuszka, słyszy. Wsłuchuje się w bicie mojego serca i rozpoznaje mój głos. Jestem pewna, że tak jest. Będąc w połowie ciąży próbowałam mówić do dziecka. Objaśniałam np., że jedziemy samochodem i mówiłam, co robię w danym momencie. Co innego jest kierowanie słów bezpośrednio do brzucha a co innego mówienie w przestrzeń. Szybko zrezygnowałam z tego typu pogaduszek, bo wydały mi się dość dziwne. Jakiś czas temu przeczytałam, że warto czytać nienarodzonemu dziecku. Maleństwo po urodzeniu jest w stanie rozpoznawać bajkę, którą słyszało będąc w łonie mamy i uspokoić się przy niej. Skoro preferencje muzyczne można wynieść z brzuszka, to pewnie to samo tyczy się bajek. Czytam Synkowi bajki. Serię czytania zaczęłam od ulubionych książek z dzieciństwa mojego Męża. Takie czytanie, to świetna sprawa. Polecam. 


poniedziałek, 28 stycznia 2013

Oparzenie i tort zrobiony przez przypadek

31 tydzień noszenia Synka w brzuszku mam za sobą. Powiem Wam szczerze, że nie życzę sobie powtórki z tego tygodnia. Rozumiem, że mogę się lekko rozkojarzyć, zasypiać z myślami o Maluszku, o tym, co jeszcze powinnam dokupić, o przebiegu porodu i o moim odpowiednim nastawieniu do niego, o szelkach do spacerówki i o tysiącu innych spraw, które akurat w tym momencie pojawiają się w mojej głowie. Minimalny odlot myślami nic groźnego nie spowoduje, ale kiedy mam gorszy dzień i pozostaję w permanentnym zamyśleniu, to zdarzają się mało przyjemne sytuacje. Jakie? Oto przykład doskonały... pod koniec ubiegłego tygodnia oparzyłam się herbacianym wrzątkiem. Postawiłam herbatę na blacie. Otworzyłam szafkę, bo chciałam z niej wyjąć suszone morele. Wspaniały smakołyk bogaty w witaminę A i E, potas, magnez, żelazo oraz krzem, okazał się bardzo niebezpieczny. Paczka z morelami "wypchnęła" opakowanie landrynek, które nie przewidziały takiego ataku i wpadły wprost do kubka z herbatą. Herbata zaatakowała mój brzuch. Aaaaa... bolało potwornie. Brzuch potraktowałam zimną wodą. Aaaaa... Mam oryginalną pamiątkę z 31 tygodnia ciąży, w postaci czerwonego śladu w okolicy pępka. 

W piątek postanowiłam spełnić się kulinarnie. Zrobiłam sałatkę warzywną i ciacho. Biszkopt przełożony dżemem z aronii i kremem z bitej śmietany, polewa z gorzkiej czekolady. Mmmm, pycha. Weekendowa bomba kaloryczna. Z niedowierzaniem patrzyłam przez okienko piekarnika jak ciacho rośnie, rośnie i rośnie. Przypomniałam sobie, że kiedy ostatnio robiłam ten "placek", to narzekałam na to, że licho wyrósł. Na czym polega różnica? Ilość składników taka sama. Sposób robienia identyczny. I tak zostałabym z tym znakiem zapytania, gdyby nie mój Mężulo, który wróciwszy z pracy zapytał: "Torta robisz?", "Nie, to zwykłe ciasto" i nadeszło olśnienie. Taaadaaam, poprzednio ciacho robiłam w prostokątnej blaszce - stąd ta różnica w wysokości ciacha. No i okazało się, że zupełnie niechcący zrobiłam torta. Pomroczność ciężarnej nie jest mi obca.

 Zamieszczam zdjęcie ostatniego kawałka mojego "placka". Ciacho zniknęło bardzo szybko. 

Jeżeli będziecie miały ochotę na zrobienie tego "placka", to już podpowiadam przepis. 

BISZKOPT JASNY
Składniki:
- 5 jajek,
- 1 szklanka cukru,
- 1 szklanka mąki,
- 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia.

Wykonanie:
1. Jajka muszą mieć temperaturę pokojową. Po wyjęciu z lodówki odstawiamy na 0,5h. Ubijamy białka na sztywno, dodajemy cukier i żółtka.
2. Dodajemy mąkę zmieszaną z proszkiem do pieczenia i lekko mieszamy.
3. Wylewamy ciasto na wysmarowaną tłuszczem i posypaną mąką formę do pieczenia. 
4. Pieczemy w temp. 160-180 stopni około 30-40 min. 

Moim patentem na zawsze udanego biszkopta jest opuszczeniu go na ziemię zaraz po wyciągnięciu z piekarnika. Nachylam się nad podłogą i "rzucam" blaszką w kafelki. Szkód w kafelkach i blachach nie zanotowałam. 

MASA
Składniki:
- 1 l śmietany kremówki,
- 4 śmietan fixy,
- 2 łyżki cukru pudru,
- cukier waniliowy,
- dżem z aronii (może być z czarnej porzeczki, wiśni - najlepiej jakiś lekko kwaśny),

POLEWA:
- odrobina mleka,
- 1 tabliczka gorzkiej czekolady.

Wykonanie:
Biszkopt dzielimy na dwie części. Spód smarujemy dżemem. Ubijamy schłodzoną kremówkę. Kiedy śmietana zacznie gęstnieć, dodajemy cukier puder, cukier waniliowy i śmietan fixy. Ubijamy. Krem nakładamy na część posmarowaną dżemem i przykrywany drugą częścią biszkopta. 

Rozpuszczamy czekoladę w niewielkiej ilości mleka - musi powstać płynna konsystencja. Kiedy polewa trochę ostygnie, wylewamy ją na wierzch biszkopta. 

Uwielbiam robić ciasto biszkoptowe, bo zatrudniam do niego robot z obrotową misą i nic, oprócz dodawania poszczególnych składników, mnie nie interesuje. Zero zagniatania. Proste, smaczne i w dodatku tortowe. 




czwartek, 24 stycznia 2013

Ciążowe czytadła

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, to po momencie euforii i zagospodarowaniu lekkiego strachu w serduchu, postanowiłam podjąć wyzwanie obwieszczone w teście ciążowym i potwierdzone przez ginekologa. Zaczęłam przygotować się do nowej roli, roli kobiety ciężarnej, przyszłej mamy, żony mojego męża, która z miesiąca na miesiąc będzie przypominała co raz większą kulkę...

Zgodnie z radą mojego ginekologa, nie szukałam fachowej wiedzy na niezliczonych forach internetowych. Odgrzebałam "spadkowe" książki.


Najpierw sięgnęłam do książki "Ciąża: dziewięć szczęśliwych miesięcy" pod red. Anne Theau, która jest podzielona  na następujące części:
- Będziesz mamą? - jak przygotować się do ciąży, pierwsze oznaki ciąży i informacje o ciążach podwyższonego ryzyka;
- Ty i twoje dziecko przez dziewięć miesięcy - omówione zostały zmiany jakie zachodzą w ciele i psychice przyszłej mamy, jak zmienia się dziecko na przestrzeni miesięcy oraz jaką rolę pełni Tata w tym czasie;
- Ciąża dzień po dniu - rady dotyczące tego jak czuć się dobrze w swoim, zmieniającym się ciele, jak się odżywiać, zadbać o dobry sen, omówienie ciążowych dolegliwości oraz metody jak z nimi walczyć, jak przygotować dom na przyjęcie nowego członka rodziny;
- Opieka medyczna nad przyszłą mamą - czyli o tym jak przygotować się do pierwszej wizyty u lekarza, małe co nieco o badaniach, co zrobić kiedy zachoruje się podczas ciąży, omówienie ewentualnych komplikacji oraz przygotowanie do porodu;
- Poród.Witaj na świecie! - jak rozpoznać oznaki zbliżającego  się porodu, przyjęcie do szpitala, jakimi metodami można opanować ból, przebieg porodu oraz pierwsze zabiegi pielęgnacyjne,
- Pobyt w szpitalu po porodzie - karmienie dziecka, pierwsze dni noworodka, zmiany zachodzące w ciele i psychice kobiety po porodzie, tato miedzy domem a szpitalem, czyli maraton pierwszych dni;
- Powrót do domu - życie codzienne, zdrowie mamy, co zrobić, aby wrócić do formy i pełni sił, życie rodzinne w oczach taty;
- Słowniczek medyczny i praktyczny przewodnik;
- Z punktu widzenia taty - zestawienie wszystkich stron z książki, na których wyjaśniona jest rola taty w czasie ciąży, porodu i po porodzie.
 
Drogie kobietki, mogę zdecydowanie polecić Wam tę książkę ze względu na doskonałą zawartość merytoryczną i wspaniałe wydanie, na które składa się format, jakość zdjęć oraz druku. Jeśli szukacie fachowej literatury dotyczącej ciąży oraz porodu, to możecie zainteresować się właśnie tą książką. Z pewnością nie znajdziecie w niej przerażających treści. Wręcz przeciwnie, potwierdzicie tezę zawartą w podtytule, że ciąza to dziewięć szczęśliwych miesięcy.
 
Jeśli natomiast strona estetyczna nie jest dla Was istotna, to z pewnością zainteresuje Was książka: "Macierzyństwo: ciąża i poród" autorstwa Pauli Spencer. Książka ta znalazła się w moim księgozbiorze przez przypadek. Koleżanka nie wiedząć od kogo ją pożyczyła, dała ją mi. W dodatku starała się wytłumaczyć, że to na pewno ode mnie ją pożyczyła... Na nic zdały się moje próby przekonywania.
 
Książka ta jest podzielona na części odpowiadające trymestrom ciąży. To bardzo wygodny układ, który pozwala zrozumieć co się dzieje z naszym dzieckiem oraz z naszym ciałem w poszczególnych etapach ciąży. Podczas omawiania np. właściwego odżywiania, znajdziemy przepisy, które pomogą urozmaicić dietę. W książce możemy także znaleźć cenne informacje dotyczące porodu oraz czas zaliczany do tzw. czwartego trymestru, czyli pierwsze miesiące po porodzie. W dodatku w każdym rozdziale znajdziemy listy: Matki do Matki, w których to kobiety dzielą się swoim doświadczeniem.
 
Z pewnością te dwie książki nie zawierają wykluczających się treści. Różni je forma opracowania, zakres informacji. Ja traktuję je jako książki wzajemnie się uzupełniające. A kiedy mam ochotę na lekką lekturę, przeszukuję półki z książkami pod zupełnie innym kątem. W takich okolicznościach znalazłam opowieść, którą polecam Wam na długie, zimowe wieczory. Wcześniej nie znałam tej pisarki, ale już teraz wiem, że jej styl oraz wielowątkowość przypadł mi do gustu. Lesley Lokko "Szafranowe niebo". Lekka, przyjemna i wciągająca lektura.
 
W książce zamieszkała moja zakładka, zielona sówka. Urokliwa, prawda?
 
 
 
 
 
 

środa, 9 stycznia 2013

Ciąża in progress - 29 tydzień

Siódmy miesiąc ciąży. 29 tydzień a wg niektórych twierdzeń, 30 tydzień ciąży. Do rozwiązania, do przytulenia Synka bliżej jak dalej. Jest radość, ale są też liczne dolegliwości. Na pierwszy plan w dniu dzisiejszym wysuwa się zgaga i szybkie męczenie się, które towarzyszy mi od dnia wczorajszego.
 
A wczoraj, wczoraj byłam u fryzjera i w ramach rozruszania kości, nie korzystając  z windy, zaliczyłam wędrówkę po schodach do najodleglejszego punktu w kamienicy. Doszłam na samą górę i zorientowałam się, że jednak weszłam za wysoko. Tup, tup, tup dwa piętra niżej. Znalazłam właściwe drzwi - eureka. Zawsze niosę w sobie obawę, że stracę orientację w decydującym momencie. Chwila na wyrónanie oddechu i już byłam gotowa na spotkanie z fryzjerem. Krótka instrukcja dotycząca tego, czego oczekuję. Fryzjer zapowiedział jaką zmianę fryzury mi proponuje i po mojej akceptacji przyszedł czas na mycie włosów. Usiadłam w fotelu masującym. Dodatkowym obiektem masującym był sam fryzjer, który wymasował mi skórę głowy. Wszystko byłoby pięknie, gdybym lubiła tego typu zabiegi. Wiecie co? Ja nie potrafię się w 100%  zrelaksować. Wprawdzie warunki były bardzo sprzyjające. Przyjemna muzyka sącząca się z głośników, łagodny zapach szamponu i odżywki do włosów, masaż... Powtarzałam sobie: "Relaksuj się, relaksuj się", ale mój drętwiejący kark podpowiadał mi coś odmiennego. W dodatku nie dość, że byłam masowana od zewnątrz, to jeszcze mój Synek masował mnie od środka. Dostałam niezliczoną ilość kuksanców. Lubię te kopniaczki. Później, sprawne ciach, ciach, ciach i po godzinie byłam gotowa na podbój świata.
 
Byłam w kilku miejscach. Udało mi się załatwić m.in. wybranie położnej środowiskowej. Jedna sprawa do przodu. Jeszcze wiele przed nami do zorganizowania, ale pierwsze kroki w postaci zakupienia łóżeczka, materacyka i drobiazgów, zostały poczynione. Mam jednak wrażenie, że robię za mało, że mając do dyspozycji większą ilość czasu, mogłabym zrobić więcej :). To taka sylwiowata przypadłość.
 
Dobrego dnia :)