środa, 26 lutego 2014

Spokojny wieczór? NO WAY!

No, Kochane, znacie to na 100%. Znam i ja. Nadchodzi długo oczekiwany (bo już od samego rana;) wieczór. Zbliża się małymi krokami. Dziecię wykąpane, ubrane w śliczną piżamkę, wyprzytulane, zasnęło. Oooo tak. Czas dla mnie. 

Wczorajszy wieczór nie należał do mnie, bo zajmowałam się przyziemnością pt. PIT-37. Przedwczoraj też robiłam coś pilnego, coś ważnego, no ale na dzisiaj, zaplanowałam  coś ekstra! Żadne czytanie książek, uczenie się języka, szorowanie podłóg, odgruzowywanie metraża. Dzisiaj motywem  przewodnim miał być blask świec i spokojny, niezmącony niczym nieprzyjemnym, wieczór. 

Z Mężulem spędzamy za mało czasu, a to niedobrze, no przecież! Jesteśmy obok siebie, ale razem, WE DWOJE, zbyt rzadko. Plan był prosty - słodkie wylegiwania się na kanapie z cudną herbatą w kubku i z Mężem przy boku. 


Kiedy wypompowana ległam na kanapę usłyszeliśmy alarm w postaci płaczu naszego Synka. Kubek z piciem powinien załatwić sprawę - pomyślałam. Okazało się jednak, że winowajcą nie jest pragnienie a ciągnące się gluciory, które skutecznie uniemożliwiły Maleńtasowi oddychanie. Kilka dni temu Krzysio obraził się na fridę, więc musieliśmy zafundować mu przymusowe odciąganie smarów. Płacz nie z tej ziemi... Serce pękło na pół. Ale trzeba było, no tak... Bo z takim zapchanym nosem nie można żyć a co dopiero myśleć o spaniu! 

Akcja trwała dłuższą chwilę, bo Synek nie mógł się uspokoić a to doprowadziło do kolejnego zagilowania nosa... Po konkretnej dawce przytulania zasnął. I oby spało mu się jak najlepiej i jak najspokojniej.

To, co Mężu? Jutrzejszy wieczór odpoczywaMY, tak?


poniedziałek, 24 lutego 2014

Niezabawkowe zabawki

Każda Mama to zna. Kiedy WSZYSTKIE dziecięce zabawki nie są spektakularnie ciekawe, przychodzi czas na maminą kreatywność. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: "Czym dziecko się może zająć? Hm, hm, hm? Co nie jest niebezpieczne a czego jeszcze nie zna?". 

Dzisiaj u nas poszły w ruch słomki oraz puste pudełko po Raffaello. Nie przypuszczałam, że zabawa słomkami może być aż tak zajmująca. Okazało się, że tzw. ryurki nadają się świetnie do chwytania, przenoszenia z pudełka na dywan i z powrotem, można je roznosić po całym mieszkaniu, trzymać je w dłoni i wstawać oraz raczkować. Doskonale nadają się do zginania. A jak cudnie robią fale na wodzie, kiedy mama dmuchnie przez słomkę. Tato wykorzystał je do wywołania efektu wiatru na małej twarzy Syniastego. Ubaw po samego pachy. 

Z reguły tego typu "zabawki" cieszą tylko przez jeden dzień. 

Jutro kolejne starcie - Mama vs. nuda. 






niedziela, 23 lutego 2014

A psik!

Dopadło nas przeziębienie. Pierwszym celem podstępnych bakterii byłam Ja, później padło na Syniastego a na samym końcu oberwało się Tacie. Tydzień temu miałam gorączkę, bolało mnie gardło a nos zalewał katar. Weekend wycięty z życiorysu. W poniedziałek natomiast, pojechaliśmy z Maluszkiem do przychodni. Po podaniu trzech dawek syropu przeciwgorączkowego i po nikłym efekcie, decyzja była prosta - czas odwiedzić lekarza. Przez kilka dni przyjaźniliśmy się z syropem na zwiększenie odporności i specyfikiem na przeziębienie i stan Krzysia poprawił się....Przestał gorączkować a po katarze nie było śladu. Tak, do czasu. 


Wczoraj skuszona cudnym słońcem, wybrałam się z Synkiem na spacer. Pamiątką po tym wyczynie jest jego katar. Wodnisty. Zatrzymujemy go Nasivinem. Przeziębiania ciąg dalszy. A było już tak pięknie. 

:/ 

P.S. Z wiekiem tracę cierpliwość kiedy jestem chora. Za swojej maleńkości, z pokorą znosiłam ból gardła, katar, nieprzespane noce. Teraz takie stany bardzo mnie denerwują. Być może jest  to związane z tym, że na spokojne chorowanie nie ma szans. 

P.S.2 Dużo zdrówka dla Was :*

piątek, 7 lutego 2014

Z cyklu: Mama ma wychodne

Mama musi, raz na jakiś czas, pobyć sam ze sobą, bez bobasowania i zrobić coś dla SIEBIE. 
Mama musi, bo inaczej się udusi, zakleszczy w swoich myślach i umrze na dziurę w brzuchu. TAK! 

Mama zrobiła coś dla siebie, zrealizowała bon upominkowy  (który czekał na to sześć miesięcy :/) wybierając się do zakątka SPA.  

To było coś. 

PICIU, PICIU I CZYTU, CZYTU

Przed zabiegiem wypiłam zieloną herbatę, przejrzałam kobiecą literaturę i stwierdziłam, że powinnam to robić częściej, bo takie bezrefleksyjne przeglądanie kolorowych czasopism ma działanie terapeutyczne.

SCRUBnij MNIE

Następnym punktem był arbuzowy peeling całego ciała. Ooo tak. Wygładzające drobinki odczułam najpierw na nogach, na pleckach, na ramionach. A po przewrocie ciała, to samo wygładzanie, ale tym razem części przedniej nóg, brzusia i dekoltu. Wspaniała relaksująca atmosfera. Blask świec, spokojna muzyka, podgrzewanie łóżko i następca pumeksu w walce o gładkość mojej skóry. Mogłabym tak leżeć do dnia następnego, ale nadszedł czas na przerwę, czyli zmycie popeelingowych pozostałości i kolejny, przyjemny etap walki o nową, lepszą mnie.

MASAŻowe CZARY MARY

Lecimy od początku. Te same części ciała, ale tym razem masaż. Pomyślałam sobie: "Oooo, teraz to dopiero się zrelaksuję" i najbliższą godzinę przegadałam z kosmetyczką na tematy około kobiece. Najważniejszą kwestią było omówienie spraw dziecięco-bobasowych.

Reasumując. Nawet kiedy Mama ma wychodne, to w serduchu, w myślach ma swoje dziecię i kropek. 




wtorek, 4 lutego 2014

10!


Za nami dziesiąty miesiąc! :) Rośnie nasz Synek, zdobywa nowe umiejętności i cieszy nas swoją obecnością :). 

Raczkuje, zalicza bęcki, ząbkuje (czekamy na górne jedynki a one tuż, tuż...), lubi być prowadzony "za rączki" oraz wspinać się po meblach. Z rozbrajającym uśmiechem przyjmuje komunikat "nie wolno" i z ciekawością godną inżyniera kręci gałkami sprzętu grającego a rano, przed śniadaniem, pokazuje rączką różne przedmioty, które trzeba nazywać. Zakolegował się z moimi książkami o Józefie Piłsudskim i lekko naderwał okładkę "Dyplomacji" Kissingera.  Nie lubi sprzeciwu, ale jest otwarty na 
negocjacje, zwłaszcza kiedy się go lekko pogryzie w okolicach żeberek... Rechot gwarantowany!

Przewijanie i ubieranie to wg Krzysia strata czasu, dlatego przewijam Bobasa tylko wtedy, kiedy wiem, że przedmiot, który trzyma w dłoni jest wystarczająco interesujący. Czasami jest to butelka z oliwką, jakiś kremik albo zegarek Taty. 

Kiedy szykujemy się do wyjścia, najlepiej ubierać Krzysia przed TV, w którym miga jakaś bajka. W innym wypadku wykręci się i pobiegnie "raczkując". 

Uwielbia Gummy Beara. Kiedy widzi mnie z tabletem, to jest przekonany, że za chwilę usłyszy wyjątkowy głos Misia i będzie mógł przy nim potańczyć. Dla niezorientowanych, podsyłam link do przebojowego, zielonego stwora, wszakże dzień bez Miśka, jest dniem straconym


A tak na poważnie - powinnam wysłać Misiakowi jakieś podziękowania, bo niejednokrotnie uratował mnie przed opresją w postaci znudzonego Dzidziusia, w momencie, kiedy potrzebuję wyrwać się z objęć Krzysiowatego i natychmiast coś zrobić.

Kocha mandarynki i pomarańcze. To zapewne spuścizna po mojej iście pomarańczowej ciąży.

Ubóstwia zabawę w a ku, ku. Kiedy ja albo Krzysio starszy jesteśmy w łazience, to człapie za nami i z leżącej pozycji, zza drzwi robi nam "a ku ku". 

Potrafi cmokać i nadal mruczy przy jedzeniu. Mmmmmm... aż talerzyk będzie pusty.

Rośnie, rośnie nam radośnie.