czwartek, 11 kwietnia 2013

W ponad tygodniową rocznicę narodzin Krzysia Patrysia

Od tygodnia i jednego dnia nasza rodzina składa się z trzech osób. 
W rolach głównych występują:
- Krzysio Patrysio - bohater ostatnich dni, który swoim pojawieniem się zapoczątkował wielką rewolucję, poprzestawiał wartości, zmienił plan dnia i swoim błękitnym spojrzeniem urozmaicił życie domowników,
- Krzysiowa Mama - ratująca Krzysia z pieluszkowych i jedzeniowych opresji, zajmuje się głównie przystawianiem Małego Smerfa do piersi,
- Krzysiowy Tata - ogarniający całą codzienność po trudach okołoporodowych i będący największą podporą Krzysiowej Mamy.

Do dzisiaj wspominam moje przygody na oddziale ginekologicznym i położniczym. I powiem Wam, że z każdym dniem, radość, że to wszystko już za nami, że jestem w domu z moimi Panami, nie maleje. W planach miałam poród naturalny, ale pojawiły się komplikacje i skończyło się na cięciu cesarskim. No, ale mogę zawsze powiedzieć, że doświadczyłam porodu naturalnego, bo rodziłam ponad 4h. Skurcze, co trzy minuty nabierały na sile, ale akcja porodowa nie postępowała. Ból i brak efektu końcowego. W dodatku niepokojący ton lekarza, że coś się jemu nie podoba. To głos rozsądku. Drugi głos, głos położnej, która już DAWNO powinna się udać na emeryturę. Właściwie zastanawiam się czy kiedykolwiek powinna wiązać się z tym zawodem... Położna na każdym kroku bagatelizowała pojawiające się negatywne sygnały - zabrudzone wody płodowe, bo ciąża przenoszona, słabnące tętno Maluszka przy skurczu, bo obróciłam się na bok i  KTG nie wykryło tętna. Położna, która właściwie jest pseudo położną, wykonała przy mnie jeszcze trzy spektakularne hity - nie potrafiła wbić się w żyłę, żeby móc podać mi oksytocynę, przekazała mnie swojej koleżance, nie potrafiła SPRAWIĆ, żeby kroplówka płynęła i kiedy lekarz powiedział, że mogę iść do toalety, wcisnęła mi basen pod tyłek. Musiałam negocjować wydostanie się z sali porodowej. Natomiast kiedy lekarz powiedział, żebym poćwiczyła na piłce powiedziała: "To może pani zejść i coś na tej piłce porobić". A, ciekawostką jest również to, że monitorowała pracę KTG bez podłączonego wydruku, tak na ucho, wszakże specjalistka z niej niesamowita. Szkoda, że przez cały ten czas nie była przy mnie, może dosłuchałaby się czegoś niepokojącego... Chociaż pewnie nie, bo przecież nagle zmieniłam pozycję i pelota przestała coś wykrywać... Ciekawa jestem ilu osobom ta kobieta zaszkodziła i aż strach pomyśleć, że mogłabym być jedną z nich.

Najgorszy moment podczas porodu, głos lekarza: Będziemy szybciej kończyć. Cesarka. I przewieźli mnie na salę operacyjną. Szybkie znieczulenie podpajęczynówkowe, które  bolało bardziej niż mocno i już od pasa w dół mnie nie było. Szybkie cięcie, komentarz lekarza, że powinnam z Mężem zagrać w totka, bo na pępowinie zawiązał się węzeł prawdziwy. Każdego wieczora dziękuję Bogu, że węzeł nie zacisnął się... 

W szpitalu byłam od wtorku do soboty. Zaledwie kilka dni a stęskniłam się za domem przeogromnie. Teraz uczę się nowej, życiowej roli. Chodzimy z Mężem po domu i mówimy: "Damy radę" :).

Mężu, pozwól, że zrobię to publicznie :). Chcę Ci podziękować za to w jaki sposób byłeś ze mną podczas porodu, za to z jaką prędkością przyjechałeś do szpitala i za ściskanie mojej dłoni. Za buziaka po operacji i za to, że widziałam Cię, kiedy mnie zszywali i później... za te dni kiedy byłam w szpitalu i nie miałam siły a Ty mi pomagałeś. Stanąłeś na wysokości zadania, jako Przyjaciel, Mąż i Tato. Dziękuję Ci za to. I wiesz co? 

DAMY RADĘ :)


2 komentarze:

  1. ojej, super, że wszystko dobrze się skończyło i oby zdrowo się dzieciątko chowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przygód nie mogło się obyć... Nasz Cud otrzymał 10 pkt w skali Apgar - to też można nazwać cudem :).

      Usuń